Strasznie wkurzył się na mnie Budapeszt. Był, po prostu, wściekły i rozjuszony. Na mój widok bluzgnął ulewą, która dojazdową autostradę do miasta zamieniła w coś w rodzaju Dunaju. Udało nam się ją jakoś pokonać. I wtedy Budapeszt wściekł się naprawdę. Błyskał i grzmiał piorunami z taką furią, że z obawą przyglądałem się Zamkowi Królewskiemu i Górze Gellerta, czy aby od tego amoku nie rozpadną się w drobny mak.
Jakoś wytrzymały.
Rozumiem gniew staruszka. Zawsze kochałem Budapeszt. Przyjmował mnie gościnnie i czuję się tu, naprawdę,” u siebie”. A ja – niewdzięcznik nie odwiedzałem go przez blisko… lat trzydzieści! Wstyd!
Dobra. Dość tych wspominek.
Czy, zatem, warto „kopnąć się” na Węgry w ogóle, a do Budapesztu w szczególe. Otóż „nie warto” tylko koniecznie trzeba! Można sobie podarować Brno, Bratysławę i inne Pragi. Budapesztu – nie!
Dobra! Jedziemy, więc do Budapesztu. Jechałem autostradą z Wiednia. Wygodna, to autostrada, choć nasi bracia Madziarzy nie zbudowali ich wiele. Jeżeli jednak chcemy, z którejś z nich skorzystać, to pierwej należy za nią zapłacić. Nie ma tam bramek. Nie kupimy też winiety w Polsce. Wjeżdżając na Węgry trzeba kupić na stacji benzynowej coś, co nazywa się e-matrica, która jest odpowiednikiem winiety. Wygląda jak większy paragon ze sklepu, a kupując ją należy podać numer rejestracyjny naszego pojazdu. No, to mamy z głowy.
Kolejna madziarska osobliwość dotyczy palaczy. Chcecie kupić papierosy w sklepie, markecie, knajpce, na stacji benzynowej? Nic z tego – tam ich nie ma. Należy znaleźć specjalny, państwowy sklepik o nazwie nemzeti dohanybolt z małym, brzydkim okrągłym szyldem. Tam sprzedają papierosy. Zresztą drogie i liche. W ogóle prawa „antynikotynowe” stanowił na Węgrzech jakiś patentowany paranoik z zaburzeniami osobowości. Ergo – zapas papierosów na Węgry zabieramy własny. Ale, to nie koniec węgierskiej, nikotynowej schizofrenii. Na każdym sklepie zobaczymy sporą, w formacie A4 informację, że w tym sklepie jest Tilos a dohanyzas, czyli zakaz palenia. Może nasi bratankowie mieli zwyczaj wchodzić do sklepów z papierosem w zębach? Wątpię. Najbardziej zabawne są takie zakazy na ulicznych budkach, które sprzedają słodycze. Taka budka jest zbliżona wielkością do toalety typu, ToiToi, czyli jest tam miejsce na jedną osobę – w tym przypadku sprzedawcę. Gdym chciał tam zapalić papierosa, to wprzódy musiałbym go stamtąd wyrzucić. Jednak spory szyld z Tilos a dohanyzas (zakaz palenia) tkwi na takiej budce z całą, urzędową powagą. Paranoja.
Niestety Budapeszt nie jest wyjątkiem jeżeli chodzi o płatne strefy parkowania. Przyzwyczailiśmy się do tego i wiemy jak sobie radzić. W wielu miastach jest podobnie jak w Budapeszcie. Czyżby? Niekoniecznie. „Na oko” jest dokładnie tak samo jak w Berlinie, Poznaniu, czy innym Śremie. Bo jest tak samo tylko, że parkomaty przyjmują wyłącznie bilon, a z tym u naszych bratanków jest prawdziwa tragedia. Niestety (nie mam pojęcia, dlaczego?) nie zrobili denominacji i łażę po węgierskich ścieżkach z kieszeniami wypchanymi dziesiątkami tysięcy forintów, zaś bilonu na parkomat brak.
Na szczęście w Budapeszcie znakomicie funkcjonuje komunikacja publiczna, a więc brykę zostawiam na bezpiecznym parkingu mojego pensjonatu, inwestuję w całodobowy bilet na komunikację miejską i jeżdżę do woli autobusami, tramwajami, metrem, kolejką miejską, a nawet trolejbusami – są tu jeszcze takie.
CDN – pewnie jutro.

A w Puszczykówku?
35,8 st. C. Podręcznikowo – na dwóch metrach i pod daszkiem mierzonych. Kapkę zbyt wiele. Jutro ma być jeszcze więcej….