Zatem samochód mamy zaparkowany wygodnie, e-matricę w kieszeni i zapas papierosów w tobołku. Ergo – możemy iść zwiedzać Budapeszt. Zapraszam.
Nie, nie! Nie będę zastępował przewodnika. Ani mi to w głowie. Niech każdy znajdzie sobie to, co go interesuje. W dobie Internetu to łatwizna a więc wędrówkę proszę sobie zaplanować zgodnie z Waszymi zainteresowaniami.
Ja tylko pozwolę sobie zainteresować Was kilkoma ciekawostkami, które łatwo umykają naszej uwadze a szkoda.
- Nie wiem czy wiecie, że długopis, w 1938 roku, wynalazł nasz madziarski bratanek – pan Laszlo Biro? Chwała mu za to. Ale to nie jedyny interesujący tutejszy wynalazek. Grubo wcześniej Węgrzy (sic!) wynaleźli coś, co w ich pięknym języku nazywa się palacsinta (wym. „palaczinta”), czyli… naleśniki! Tak, tak – to węgierski wynalazek. I są to prawdziwe naleśniki a nie jakieś obrzydliwe „pancakes”, które tu i ówdzie wciskają nieszczęśnikom, którym sprzykrzyło się życie na tym świecie.
Węgierską kuchnię kojarzymy najczęściej z gulaszem, zupą rybną, znakomitymi wędlinami i nieśmiertelną papryką. O naleśnikach jakoś mało, kto wie, a szkoda.
A wiec zapraszam na naleśniki! Dokąd? No… jest wiele miejsc, ale jeżeli chcecie zobaczyć prawdziwą „świątynię” naleśników, to najlepiej do Nagyi Palacsintaoja przy stacji metra Bathyany ter. Właściwie w samym centrum.
Gdybyście mieli chęć skosztować wszystkich, to radzę zostać tam na tydzień.
Chciałbym uczulić Was na dwa rodzaje tego specjału. Pierwszy (mój ulubiony), to Hortobagy Palacsinta, czyli naleśnik z pikantnym „gulaszowym” farszem mięsnym. Znakomity!
Drugi, to naleśnik – legenda. Gundel Palacsinta. Karol Gundel był słynnym, budapeszteńskim kucharzem, którego przepisy do dziś pieszczą podniebienia smakoszy z całego świata. I to on właśnie opracował przepis na te naleśniki. Jest to naleśnik na słodko. I jedna uwaga/ostrzeżenie – naleśników potrafię wtrząchnąć całkiem sporo. Prawdziwego „Gundela” tylko jednego! Taki sycący! I jeszcze ciekawostka – oryginalny przepis na ten naleśnik jest pilnie strzeżoną tajemnicą. Mało, kto go ma. Nawet w renomowanej restauracji przy słynnej Vaci ut. Podano nam, niezbyt udaną, podróbę. Muszę pochwalić moją żonę Ewę, której wypieki zaczynają być słynne – manewrując tu i ówdzie, korzystając z naszych węgierskich znajomości i posiłkując się urokiem osobistym zdobyła, w końcu, oryginalny przepis na te naleśniki. Zapewniam, że są wybitne, choć czasochłonne i kosztowne w przygotowaniu. Naszych bratanków spieszę uspokoić – nie wyjawimy go nikomu!
- Budapesztańska hala targowa, niestety, często uchodzi uwadze odwiedzających, to piękne miasto. A szkoda! Zapraszam – naprawdę warto. Łatwo ją znaleźć – idąc najsłynniejszym, tutejszym deptakiem , czyli Vaci ut. W kierunku przeciwnym do centrum dojdziemy, do Vamhaz krt. Wystarczy ją przejść – po drugiej stronie stoi spory budynek, który mieści hale targowe. Brak mi takich w Polsce. Znajdziemy tutaj kulinarne Węgry w kwintesencji i pełnej krasie. Grzech nie zajrzeć! Czy coś kupić? Sami ocenicie. Ja zawsze kupuję tutaj peklowaną lub wędzoną słoninę. Bardzo grubą, miękką i anielsko smaczną. Niestety próżno szukać takiej w Polsce. Podobną można „trafić” na Ukrainie. Ale gdzie jej tam do węgierskiej…
- Jeżeli macie trochę wolnego czasu, to zapraszam na Romaifurdo – czyli zespół sympatycznych basenów gdzie można spędzić trochę czasu mocząc się w wodzie. Oczywiście mam w tym ukrytą intencję, bo kiedy już nacieszyliście się tym miejscem, to warto udać się jakieś 1 500 m. dalej, a konkretnie na narożnik ulic Szentendrei i Matyas kiraly, a tam znajdziecie mały i „na oko” lichy sklep mięsny. Lichy? Nic bardziej błędnego! Sam widok właściciela budzi zaufanie (powinien występować w filmach jako „rzeźnik wzorcowy”), a i miejsce smaczne, bo można kupić tu wyborne wędliny, a i zjeść coś z rusztu na ciepło. Naprawdę polecam. Tanio i smaczno! Musztardy i pieczywa darmo dodają. Dlatego, zwykle, zatrzymuję się w pensjonacie leżącym ok. 100 m. od tego miejsca.
- Wypiteczności. Ci, którzy cenią sobie wino będą tu naprawdę szczęśliwi. Nawet najtańsze, miejscowej produkcji są wyśmienite. Lubiących mocniejsze trunki zachęcam do skosztowania hazi palinka , czyli destylatów domowych na rozmaitych owocach uczynionych. Próżno ich szukać w Polsce. Spróbujcie. Zwłaszcza Barack palinka – naprawdę warto. Węgierskie piwo? Można sobie podarować…
I to by było na tyle jak mawiał mój śp. przyjaciel – prof. Jan Tadeusz Stanisławski…
A w Puszczykówku?
Dziękuję. Pan Bóg błogosławi. Nasturcji zatrzęsienie. Wkrótce dojrzeją papierówki. Nie mam pojęcia, co zrobić z taką ich masą….?