Niedawno przeczytałem po raz kolejny uroczą książkę „Księga z San Michele” autorstwa Axela Munthe. Autor był szwedzkim lekarzem praktykującym m.in. w Paryżu i Rzymie, a na wyspie Capri przez całe życie wznosił sobie osobliwą rezydencję. Książka jest rodzajem jego autobiografii, wspomnień, przemyśleń bardzo zresztą interesujących i pouczających. Autor żył na przełomie XIX i XX wieku. W jednym z rozdziałów doktor Munthe boleje, że rynek francuski, kosztem własnej produkcji, zalewany jest tanią, kolorową tandetą Made in… Germany. Wróżył, że wywoła to katastrofę francuskiej gospodarki. Jakoś nie wywołało…
Niedawno ukazało się piąte (bardzo poszerzone) wydanie książki Kazimierza Nowaka „Pieszo i rowerem przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931 – 1936”. ( www.kazimierznowak.pl ) Autor jest przerażony i bardzo krytyczny zalewaniu ówczesnej Afryki tanią, kolorową tandetą Made in… Japan. Choć z drugiej strony podziwiał operatywność japońskich handlowców.
Dziś produkty oznaczone Made in Germany lub Made in Japan wcale nie są „ kolorową, tanią tandetą” – wręcz przeciwnie, wręcz przeciwnie…
Mam nadzieję, że dziś zalewani tandetną taniochą Made in China też jakoś to przetrwamy. Nie mamy, zresztą, innego wyjścia…
Obie książki gorąco wszystkim polecam. Ta pierwsza dostępna jeno w antykwariatach i bibliotekach – nie wznawiano jej od lat a szkoda.
I jeszcze ciekawostka: pierwsze oznaczenie Made in Germany wymusił Rząd Wielkiej Brytanii na towarach importowanych z Niemiec, żeby ostrzec nabywców przed produktami kosztownymi i… marnej jakości. Ha! Panta rhei!