Archive for marzec, 2010

Made in… coś tam…

środa, 31 marca, 2010

Niedawno przeczytałem po raz kolejny uroczą książkę „Księga z San Michele” autorstwa Axela Munthe. Autor był szwedzkim lekarzem praktykującym m.in. w Paryżu i Rzymie, a na wyspie Capri przez całe życie wznosił sobie osobliwą rezydencję. Książka jest rodzajem jego autobiografii, wspomnień, przemyśleń bardzo zresztą interesujących i pouczających. Autor żył na przełomie XIX i XX wieku. W jednym z rozdziałów doktor Munthe boleje, że rynek francuski, kosztem własnej produkcji, zalewany jest tanią, kolorową tandetą Made in… Germany. Wróżył, że wywoła to katastrofę francuskiej gospodarki. Jakoś nie wywołało…

Niedawno ukazało się piąte (bardzo poszerzone) wydanie książki Kazimierza Nowaka „Pieszo i rowerem przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931 – 1936”. ( www.kazimierznowak.pl ) Autor jest przerażony i bardzo krytyczny zalewaniu ówczesnej Afryki tanią, kolorową tandetą Made in… Japan. Choć z drugiej strony podziwiał operatywność japońskich handlowców.

Dziś produkty oznaczone Made in Germany lub Made in Japan wcale nie są „ kolorową, tanią tandetą” – wręcz przeciwnie, wręcz przeciwnie…

Mam nadzieję, że dziś zalewani tandetną taniochą Made in China też jakoś to przetrwamy. Nie mamy, zresztą, innego wyjścia…

Obie książki gorąco wszystkim polecam. Ta pierwsza dostępna jeno w antykwariatach i bibliotekach – nie wznawiano jej od lat a szkoda.

I jeszcze ciekawostka: pierwsze oznaczenie Made in Germany wymusił Rząd Wielkiej Brytanii na towarach importowanych z Niemiec, żeby ostrzec nabywców przed produktami kosztownymi i… marnej jakości. Ha! Panta rhei!

Żywy skansen PRL’u.

poniedziałek, 29 marca, 2010

Od czasu do czasu musze pofatygować się na pocztę żeby nadać listy polecone i kupić znaczki. Na szczęście rzadko spotyka mnie takie nieszczęście.

Wizyta na poczcie to dopust Boży, trauma – wizyta w komunistycznym skansenie. Niemal zawsze tkwi tu kolejka ludków załatwiających jakieś dziwne sprawy – Np. uiszczających opłaty za różności. Dlaczego nie zrobią tego przez Internet? Szybko łatwo, tanio i bez fatygi. Rozumiem część emerytów, ale młodzi?!

W okienkach (połowa nieczynnych) poruszają się apatycznie odęte, niechętne urzędniczki, które leniwie i „z łachy” obsługują petentów.

Przebywając na poczcie zawszę czuję obrzydzenie do tej instytucji. Cóż, nic się nie da z nią zrobić – jest państwowa i jako taka musi zostać jak najszybciej zlikwidowana lub sprywatyzowana dla dobra nas wszystkich.

Koszmarne, że ten czerwony moloch strzeże zazdrośnie swoich monopoli rodem z PRL’u i nie pozwala znaczków na listy sprzedawać Np. w kioskach ruchu lub w miejscach gdzie turyści kupują pocztówki, zaś inny monopol nakazuje prywatnej konkurencji doczepiać do rozwożonych przez nią przesyłek kawałki blachy, żeby waga listu przekroczyła pięćdziesiąt gramów, bo poniżej tej wagi listy ma prawo rozprowadzać jeno PPS, czyli polska poczta socjalistyczna.

Muszę jednak, gwoli sprawiedliwości przyznać, że wszyscy doręczyciele, czyli listonosze, z którymi stykam się zarówno w Poznaniu jak i Puszczykowie są zawsze bardzo mili, uprzejmi i sprawni. Jak się oni uchowali w tym komuszym skansenie…?

Niedziela „handlowa”?

niedziela, 28 marca, 2010

Dziś niedziela i to nie byle, jaka tylko Niedziela Palmowa, czyli początek Wielkiego Tygodnia. Nie wszystkim jednak kojarzy się ze świętami, bo setki tysięcy ludzi udają się w nią do pracy. Nie mam tu rzecz jasna na myśli kolejarzy, pilotów, pracowników elektrowni itp.. Ci wszak muszą pracować w każde święto i przez 24 godziny na dobę.

Mam na myśli pracowników sklepów, które zwyczajowo są czynne w tzw. „złote niedziele”, czyli te wypadające przed świętami Wielkiej Nocy i Bożego Narodzenia.

To ciekawa sprawa. Nie ma (na szczęście!) źadnego przepisu, zarządzenia, który nakazywałby kupcom otwierać sklepy w ten dzień. Mało tego! Większość kupców i ich pracowników jest temu… przeciwna i uznaje, że cała sprawa nie ma sensu!

Mimo wszystko otwierają sklepy swoje sklepy w tym dniu na choćby kilka godzin. Dlaczego? Ano prawem owczego pędu i siłą bezwładu. Za PRL’u miało to jeszcze jakiś sens – nie było hipermarketów i galerii handlowych, które są i tak czynne w każdą niedzielę, a socjalistyczna gospodarka nie była w stanie zapewnić wystarczającej liczby podstawowych nawet towarów przez cały rok i pewne bardziej poszukiwane produkty „rzucano” do państwowych sklepów w przedświąteczne „niedziele handlowe” zaś czynnych od ranka do późnych godzin wieczornych w świątek, piątek i niedziele marketów nie było a pracownicy skoszarowani w jednostkach gospodarki uspołecznionej nie mieli po prostu, kiedy i gdzie zrobić sobie zakupów. Dziś, na szczęście, Wolny Rynek zlikwidował te powody i otwieranie sklepów w „złote niedziele” nie ma już sensu.

Od kilku lat próbuję namówić rozmaitych handlowców na poznańskim Starym Mieście żeby skończyć z tym absurdem. Wszyscy przyznają mi całkowitą rację, ale boją się być „tymi pierwszymi” i sklepy otwierają, choć klientów w te dni jak na lekarstwo i trudno zarobić nawet na pensję pracowników i prąd. Cóż…

Mam tylko nadzieję, że żaden urzędas nie zechce tego regulować „odgurnym pszepisem”, bo nieszczęście gotowe…

Barany z zegarami.

sobota, 27 marca, 2010

Dzisiejszej nocy czeka nas zmiana czasu z zimowego na letni.

Setki milionów ludzi będzie przestawiało zegary i zegarki, czyli wykonywało czynność najzupełniej zbędną i idiotyczną. Rozkłady jazdy pociągów, autobusów i samolotów doznają wstrząsu. Wstrząsu doznają też nasze zegary biologiczne.

Koszt całej operacji jest niewyobrażalnie wysoki, bo ilość czasu wymaganego na przestawienie, zwykle kilku lub kilkunastu zegarów trzeba przemnożyć przez setki milionów ludzi, którzy zostali zmuszeni do wykonania tej idiotycznej czynności. Koszt godzinnego przestoju pociągu, samolotu lub autobusu należy przemnożyć przez steki tysięcy takich pojazdów.

A jesienią obecny czas stanie się nieaktualny i całą zabawę trzeba będzie zaczynać od nowa.

Jakiś nieprzyjaciel Rodzaju ludzkiego wymyślił, czyli urzędnik wymyślił te zmiany już dawno temu, bo to niby ma „oszczędzać energię”. Oczywiście każdy, kto ma rozumu nieco więcej niż jaszczurka doskonale wie, że to całkowity humbug, energii wcale przez takie wygibasy się nie oszczędza – przeciwnie traci się jej sporo i to bezpowrotnie na przestawianie wszelakich czasomierzy.

Już od pewnego czasu, co bardziej rozumni ludzie apelują do Rządów o zaprzestanie tej idiotycznej praktyki. Nawet w Polsce w ubiegłym roku wystosowano apel do Premiera o pozostawienie czasu w spokoju. Pod apelem podpisała się spora gromada luminarzy życia kulturalnego, społecznego, naukowego i jeszcze większa gromada pospólstwa. Oczywiście przeszedł bez echa – żaden urzędas nie cofnie raz wydanej decyzji choćby była najbardziej idiotyczna i szkodliwa chyba, że zmusi go do tego sąd. A sądy w Polsce wiadomo, jakie są…

A nam obywatelom pozostaje tylko przestawiać te idiotyczne zegarki jak stadu baranów…

40 km/h ?!?!

środa, 24 marca, 2010

Obrazek

„Narody, które rezygnują z Wolności na rzecz bezpieczeństwa nie osiągną ani jednego, ani drugiego”

Sir Winston Churchill

Już od dawna zmusza się nas do wożenia gaśnic w samochodach, zapinania pasów i podobnych głupot. Na drogach polują na nas pochowani w krzakach policjanci żądni gotówki i łapówki z kolei na ulicach naszych miast czają się strażnicy miejscy uzbrojeni w stałe i mobilne fotoradary, dzięki którym zasilają kiszenie miejscowych urzędasów haraczem pobieranym od kierowców. Idiotyczne i niebezpieczne hopki utrudniają normalne poruszanie się po ulicach i powodują, czasem dość poważne, uszkodzenia pojazdów – zwłaszcza tych starszych; żałośnie wyglądają ludzie poruszający się na motorowerach i skuterach przymusowo odziani w kask.

Kierujący pojazdami są poddawani takim szykanom i terrorowi, do jakiego nie posunęli się nawet Hitler i Stalin.

Niedawno urzędasy ograniczyły prędkość dozwoloną na terenie zbudowanym do 50 km/h. Kretyństwo.

Jednak nie ma takiego idiotyzmu, przed którym cofnie się urzędas, żeby ściągnąć z obywateli kolejny haracz i władze miasta Puszczykowa zamierzają ograniczyć dozwoloną prędkość na obszarze całego miasta do… 40 km/h!! Oczywiście dla naszego „bezpieczeństwa”.

Już dziś więcej zamieszania i niebezpiecznych sytuacji powodują ci, którzy jeżdżą zbyt wolno a nie zbyt szybko. Jeżeli 40 km/h to bezpieczniej niż 50 km/h to może lepiej wprowadzić, jako dozwoloną prędkość maksymalną 10 km/h? Albo jeszcze lepiej w ogóle zabronić poruszania się pojazdami kołowymi. Wtedy dopiero będzie „bezpiecznie”! No i koniecznie zakazać używania łóżek – wszak w nich umiera najwięcej ludzi!

Jeżdżę samochodami od 1977 roku i nigdy nie byłem sprawcą kolizji drogowej, więc wiem coś o tym…..

Dziś czuję się osaczony i szykanowany przez niby „demokratycznie” wybrane władze.

Wiosna bez polityki…?

wtorek, 23 marca, 2010

Uffff! Ależ się opuściłem w pracy…, czyli pisaniu bloga.

Ale w moim ogrodzie kwitną już krokusy i bratki, sójki toczą zażarty spór ze srokami (zdaje się, że chodzi o żołędzie), sikorki modre kręcą się wokół swojej dziupli, klucze dzikich gęsi fruwają po niebie nie zwracając uwagi na F 16, które też tam fruwają, a wczoraj zrobiłem gigantyczne ognisko z zeszłorocznych liści, szyszek i innych patyków.

Jednym słowem – wiosna!

Nareszcie.

Powitałem wiosnę z podwójną ulgą. Śniegu mieliśmy wszyscy powyżej dziurek w nosie a ja miałem, ponad to, powyżej uszu polityki i dałem sobie spokój z aktywnym w niej uczestniczeniu i ograniczyłem się tylko do publicystyki. Raczej wczesna (mundurowa?) emerytura niż urlop (zdrowotny?).

Dlaczego?

Francis Fukuyama ogłosił swojego czasu „śmierć historii” (nie do końca trafnie) ja zauważam „śmierć polityki”. Oczywiście są i będą zaciekle zwalczające się partie polityczne, politycy, wybory i cały ten wyścig szczurów. Niestety II Zasada Termodynamiki działa nieubłagalnie również na niwie politycznej i wszystko dąży do entropii. Partie polityczne upodobniają się do siebie w stopniu zdumiewającym. UPR, któremu poświęciłem wiele lat pracy, czasu, energii i pieniędzy przestał właściwie istnieć WiP wprawdzie zamierza zająć jego miejsce, ale nie sądzę, aby wyszła mu ta sztuka, choć bardzo się stara.

Ludzie, którzy istnieją lub starają się zaistnieć w polityce to zgraja złodziei i karierowiczów dokładnie wyprana z poglądów i jakichkolwiek zasad. Zaś scenę polityczną  zdominowała kunktatorska sitwa, czyli PO na myśl, o której dostaję odruchów wymiotnych.

To nie dla mnie zabawa.

Na razie mam poważniejsze sprawy na głowie: ile, i gdzie posadzić nasturcje? Gdzie postawić nową altanę ogrodową? Kogo zaprosić najpierw na wyborne mięsiwa z rusztu obficie czerwonym winem podlaną? Ot – sprawy wraże, poważne i skazane na… sukces.

A blog regularnie będę prowadził.

Obiecuję!