Dziś niedziela i to nie byle, jaka tylko Niedziela Palmowa, czyli początek Wielkiego Tygodnia. Nie wszystkim jednak kojarzy się ze świętami, bo setki tysięcy ludzi udają się w nią do pracy. Nie mam tu rzecz jasna na myśli kolejarzy, pilotów, pracowników elektrowni itp.. Ci wszak muszą pracować w każde święto i przez 24 godziny na dobę.
Mam na myśli pracowników sklepów, które zwyczajowo są czynne w tzw. „złote niedziele”, czyli te wypadające przed świętami Wielkiej Nocy i Bożego Narodzenia.
To ciekawa sprawa. Nie ma (na szczęście!) źadnego przepisu, zarządzenia, który nakazywałby kupcom otwierać sklepy w ten dzień. Mało tego! Większość kupców i ich pracowników jest temu… przeciwna i uznaje, że cała sprawa nie ma sensu!
Mimo wszystko otwierają sklepy swoje sklepy w tym dniu na choćby kilka godzin. Dlaczego? Ano prawem owczego pędu i siłą bezwładu. Za PRL’u miało to jeszcze jakiś sens – nie było hipermarketów i galerii handlowych, które są i tak czynne w każdą niedzielę, a socjalistyczna gospodarka nie była w stanie zapewnić wystarczającej liczby podstawowych nawet towarów przez cały rok i pewne bardziej poszukiwane produkty „rzucano” do państwowych sklepów w przedświąteczne „niedziele handlowe” zaś czynnych od ranka do późnych godzin wieczornych w świątek, piątek i niedziele marketów nie było a pracownicy skoszarowani w jednostkach gospodarki uspołecznionej nie mieli po prostu, kiedy i gdzie zrobić sobie zakupów. Dziś, na szczęście, Wolny Rynek zlikwidował te powody i otwieranie sklepów w „złote niedziele” nie ma już sensu.
Od kilku lat próbuję namówić rozmaitych handlowców na poznańskim Starym Mieście żeby skończyć z tym absurdem. Wszyscy przyznają mi całkowitą rację, ale boją się być „tymi pierwszymi” i sklepy otwierają, choć klientów w te dni jak na lekarstwo i trudno zarobić nawet na pensję pracowników i prąd. Cóż…
Mam tylko nadzieję, że żaden urzędas nie zechce tego regulować „odgurnym pszepisem”, bo nieszczęście gotowe…
Tags: Religie