Archive for styczeń, 2010

Klimatariusze i Tezeusze…

niedziela, 31 stycznia, 2010

Zobacz obraz w pełnych rozmiarach

W ostatnim czasie Poznań miał okazję gościć dwie, nadzwyczajne, masowe imprezy. Piszę „nadzwyczajne”, bo do odbywających się systematycznie imprez targowych Poznańczycy są przyzwyczajeni i nie robią na nikim większego wrażenia.

Te dwie imprezy to Szczyt Klimatyczny i Spotkanie Młodych Chrześcijan na zaproszenie wspólnoty z Taize.

Poznańscy handlowcy, a zwłaszcza gastronomia lubią takie imprezy – obroty w tym czasie wzrastają znacząco.

Tym razem było jednak inaczej niż się spodziewano.

Organizacja szczytu klimatycznego sterroryzowała Poznań – tereny wokół Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie odbywały się obrady zostały zamknięte (bo „tierroristy”), na okolicznych ulicach wytyczono specjalne pasy ruchu: tylko dla uczestników szczytu. I w ogóle zrobiono, bombastyczną imprezę i to z takim zadęciem, że większość poznańczyków unikała, w tym czasie, centrum jak diabeł święconej wody.

Na klimatyczny jubel przywieziono z całego świata osiem tysięcy… oberwańców. Jaja z nimi były od samego początku. Przypominam, że szczyt odbywał się w grudniu a wtedy w Polsce jest zwykle chłodnawo. Znaczna część uczestników szczytu nie miała o tym zielonego pojęcia i pojawiła się ubrana w buty typu „japonki” i jedną koszulinę na grzbiecie. Krzyż Pański mieli z nimi hotelarze, bo musieli organizować dla nich jakieś cieplejsze ciuchy i to za taniochę, bo to całe towarzystwo groszem nie śmierdziało i przywieziony ich do Poznania na koszt podatnika. Niektóre grupy wyglądały naprawdę malowniczo – jak wycieczki… kloszardów.

Nadzieje handlu i gastronomi też wzięły w łeb – „klimatariusze” nie jedli, nie pili i nie imprezowali, to była kompletna biedota. Chodzili po sklepach i gapili się na wszystko z rozdziawionymi gębami. Nawet trudno było się z nimi porozumieć – mało, który coś dukał po angielsku lub niemiecku. Klęska, katastrofa.

Jakiś czas potem pojawili się, na zaproszenie Wspólnoty z Taize młodzi chrześcijanie. Nikt nie blokował miasta, nie zamykał ulic itp. A zjechało ich z całego świata ponad trzydzieści tysięcy! Blisko cztery razy więcej niż „klimatariuszy”! I co to byli za ludzie! Wszyscy schludni, grzeczni, bardzo weseli, uprzejmi i mówiący językami. Jedli, pili i świetnie się bawili. Przyjechali na własny koszt i jeszcze stać ich było na przekąski i wypitki. „Tezeusze” zrobili na Poznańczykach znakomite wrażenie. Zapraszamy serdecznie ponownie – jak najczęściej.

Natomiast „klimatariuszy” prosimy nam więcej do grodu Przemysła nie przysłać. Nie chcemy ich tu. Trzymajcie ich u siebie. Najlepiej w rezerwatach…

Wstyd, obciach i poruta*…

środa, 20 stycznia, 2010

Przetasowania na polskiej scenie politycznej od pewnego czasu przypominają te, które pamiętamy z czasów komuny – zarówno wtedy jak i teraz było wiadomo, kto będzie ministrem, choć nie wiadomo, czego. Tow. „X” raz był świetnym ministrem edukacji a po pewnym czasie wspaniałym ministrem. Np. sprawiedliwości. Ta zamknięta grupa „zawodników”, z której czerpano rozmaitych ministrów, przewodniczących i innych dyrektorów nosiła niechlubne miano „czerwonej nomenklatury”.

Dzisiaj sprawa wygląda identycznie – niemiłościwie nam panująca PO tasuje i przewraca swoich ludków, ale zawsze z tej samej grupy. Dochodzi do sytuacji wręcz śmiesznych, kiedy jakiś typek z paltformerskiej nomenklatury skompromituje się z kretesem a do tego ma postawione zarzuty natury kryminalnej. O! Wtedy słychać głosy oburzenia, że „nie ma miejsca w szeregach”‘, że zostaną „wyciągnięte konsekwencje” itd. Typek znika na czas jakiś, ale wkrótce znów wypływa, jak g…. na powierzchnię i okazuje się „niezastąpionym fachowcem”.

Co jest grane? Czy PO (zresztą dotyczy to wszystkich partii) nie ma do dyspozycji innych ludzi – nowych, kompetentnych, uczciwych, odpowiedzialnych? Ano…. nie ma! Mają już całą broń na pokładzie a pod nim jeno męty i szumowiny kompletnie nienadające się do postawienia w świetle reflektorów.

Czy, zatem, w Polsce nie ma ludzi mądrych, uczciwych i przyzwoitych? Ależ są! Całe mnóstwo! Tylko, że wolą się trzymać z daleka od polityki, żeby nie być zaliczeni do „klasy politycznej”, bo to wstyd, obciach i poruta*. Tacy ludzie wolą skupić się na własnej działalności niż wojować o „dobrobyt i szczęśliwość ogólną”, bo to i tak, w naszych realiach, nie ma sensu. Królestwa Niebieskiego na tym świecie zbudować się nie da – zwłaszcza za pomocą mechanizmów demokratycznych.

Cóż… od partii politycznych nigdy nie jest za daleko.

Wiem coś o tym….

 

* Po poznańsku „kompromitacja”, „hańba”

Powstanie Wielkopolskie, UPR i WiP

wtorek, 12 stycznia, 2010

 

 Wielce Czcigodny pan Tomasz Dalecki skonstatował, że po ostatnich (żenujących!) rozróbach „UPR umarła”. Trudno mi powiedzieć jak to wyglądało w praktyce, bo od pewnego czasu nie biorę czynnego udziału w tym kabarecie, który od dobrych kilku lat rozbawia obserwatorów poczynań tej partii.

Błąd tkwi u samych podstaw.

W ubiegłym roku obchodziliśmy dziewięćdziesiątą rocznicę Powstania Wielkopolskiego – jedynego zwycięskiego powstania, jakie zrobiono w Polsce.

 Jakim cudem się udało?

Ano dzięki pozytywistycznej pracy u podstaw – kiedy pojawiły się sprzyjające okoliczności, na ulice Poznania i innych wielkopolskich miast wymaszerowała uzbrojona, wyszkolona a nawet umundurowana armia. Niemcy, na ogół, nawet nie próbowali podejmować z nią walki. Powstanie było szykowane od lat. Zaczęło się od gromadzenia pieniędzy przez specjalnie powołane do tego instytucje „gospodarcze”. Później przyszedł czas na szkolenie powstańców, zakupy broni i czekanie na sprzyjający moment.

Ludzie przygotowujący Powstanie Wielkopolskie nie marnowali energii na wymachiwanie chorągiewkami przed siedzibami władz okupacyjnych, nie organizowali demonstracji pochodów etc. Kiedy kupili pierwszy karabin i kilkanaście nabojów nie brali się za strzelanie na wiwat, ale myśleli o drugim, dziesiątym, setnym, tysięcznym… Nikt się łudził, że dzięki entuzjazmowi garstki entuzjastów – szaleńców gołymi rękami zdobędą armaty etc. Nikt nie liczył na zwycięstwo dzięki podejrzanym koalicjom i sprzedawaniu własnej skóry. Liczyli na własne pieniądze, broń, siłę, organizację i wygrali. I to jak!

Niestety tego typu myślenia nigdy nie udało mi się trwale zaszczepić w UPR’ze w czasach, kiedy działałem w tej partii. Beznadziejna „warszawskość” myślenia i ciągoty do osobliwej demokracji – koszmarny spadek po ruskich zaborach skazała ją na trwałą klęskę. Prezes Janusz Korwin – Mikke jest genialnym ideologiem, ale nieudolnym organizatorem i kompletnie nie zna się na ludziach. Niestety, wraz z każdym kolejnym prezesem w UPR’ze było coraz gorzej.

Obawiam się, że taka naiwność myślenia jest chorobą dziedziczną, bo i na WiP się już przeniósł.

Szkoda czasu i atłasu…