Archive for the ‘teksty’ Category

Żywy skansen PRL’u.

poniedziałek, 29 marca, 2010

Od czasu do czasu musze pofatygować się na pocztę żeby nadać listy polecone i kupić znaczki. Na szczęście rzadko spotyka mnie takie nieszczęście.

Wizyta na poczcie to dopust Boży, trauma – wizyta w komunistycznym skansenie. Niemal zawsze tkwi tu kolejka ludków załatwiających jakieś dziwne sprawy – Np. uiszczających opłaty za różności. Dlaczego nie zrobią tego przez Internet? Szybko łatwo, tanio i bez fatygi. Rozumiem część emerytów, ale młodzi?!

W okienkach (połowa nieczynnych) poruszają się apatycznie odęte, niechętne urzędniczki, które leniwie i „z łachy” obsługują petentów.

Przebywając na poczcie zawszę czuję obrzydzenie do tej instytucji. Cóż, nic się nie da z nią zrobić – jest państwowa i jako taka musi zostać jak najszybciej zlikwidowana lub sprywatyzowana dla dobra nas wszystkich.

Koszmarne, że ten czerwony moloch strzeże zazdrośnie swoich monopoli rodem z PRL’u i nie pozwala znaczków na listy sprzedawać Np. w kioskach ruchu lub w miejscach gdzie turyści kupują pocztówki, zaś inny monopol nakazuje prywatnej konkurencji doczepiać do rozwożonych przez nią przesyłek kawałki blachy, żeby waga listu przekroczyła pięćdziesiąt gramów, bo poniżej tej wagi listy ma prawo rozprowadzać jeno PPS, czyli polska poczta socjalistyczna.

Muszę jednak, gwoli sprawiedliwości przyznać, że wszyscy doręczyciele, czyli listonosze, z którymi stykam się zarówno w Poznaniu jak i Puszczykowie są zawsze bardzo mili, uprzejmi i sprawni. Jak się oni uchowali w tym komuszym skansenie…?

Niedziela „handlowa”?

niedziela, 28 marca, 2010

Dziś niedziela i to nie byle, jaka tylko Niedziela Palmowa, czyli początek Wielkiego Tygodnia. Nie wszystkim jednak kojarzy się ze świętami, bo setki tysięcy ludzi udają się w nią do pracy. Nie mam tu rzecz jasna na myśli kolejarzy, pilotów, pracowników elektrowni itp.. Ci wszak muszą pracować w każde święto i przez 24 godziny na dobę.

Mam na myśli pracowników sklepów, które zwyczajowo są czynne w tzw. „złote niedziele”, czyli te wypadające przed świętami Wielkiej Nocy i Bożego Narodzenia.

To ciekawa sprawa. Nie ma (na szczęście!) źadnego przepisu, zarządzenia, który nakazywałby kupcom otwierać sklepy w ten dzień. Mało tego! Większość kupców i ich pracowników jest temu… przeciwna i uznaje, że cała sprawa nie ma sensu!

Mimo wszystko otwierają sklepy swoje sklepy w tym dniu na choćby kilka godzin. Dlaczego? Ano prawem owczego pędu i siłą bezwładu. Za PRL’u miało to jeszcze jakiś sens – nie było hipermarketów i galerii handlowych, które są i tak czynne w każdą niedzielę, a socjalistyczna gospodarka nie była w stanie zapewnić wystarczającej liczby podstawowych nawet towarów przez cały rok i pewne bardziej poszukiwane produkty „rzucano” do państwowych sklepów w przedświąteczne „niedziele handlowe” zaś czynnych od ranka do późnych godzin wieczornych w świątek, piątek i niedziele marketów nie było a pracownicy skoszarowani w jednostkach gospodarki uspołecznionej nie mieli po prostu, kiedy i gdzie zrobić sobie zakupów. Dziś, na szczęście, Wolny Rynek zlikwidował te powody i otwieranie sklepów w „złote niedziele” nie ma już sensu.

Od kilku lat próbuję namówić rozmaitych handlowców na poznańskim Starym Mieście żeby skończyć z tym absurdem. Wszyscy przyznają mi całkowitą rację, ale boją się być „tymi pierwszymi” i sklepy otwierają, choć klientów w te dni jak na lekarstwo i trudno zarobić nawet na pensję pracowników i prąd. Cóż…

Mam tylko nadzieję, że żaden urzędas nie zechce tego regulować „odgurnym pszepisem”, bo nieszczęście gotowe…

Barany z zegarami.

sobota, 27 marca, 2010

Dzisiejszej nocy czeka nas zmiana czasu z zimowego na letni.

Setki milionów ludzi będzie przestawiało zegary i zegarki, czyli wykonywało czynność najzupełniej zbędną i idiotyczną. Rozkłady jazdy pociągów, autobusów i samolotów doznają wstrząsu. Wstrząsu doznają też nasze zegary biologiczne.

Koszt całej operacji jest niewyobrażalnie wysoki, bo ilość czasu wymaganego na przestawienie, zwykle kilku lub kilkunastu zegarów trzeba przemnożyć przez setki milionów ludzi, którzy zostali zmuszeni do wykonania tej idiotycznej czynności. Koszt godzinnego przestoju pociągu, samolotu lub autobusu należy przemnożyć przez steki tysięcy takich pojazdów.

A jesienią obecny czas stanie się nieaktualny i całą zabawę trzeba będzie zaczynać od nowa.

Jakiś nieprzyjaciel Rodzaju ludzkiego wymyślił, czyli urzędnik wymyślił te zmiany już dawno temu, bo to niby ma „oszczędzać energię”. Oczywiście każdy, kto ma rozumu nieco więcej niż jaszczurka doskonale wie, że to całkowity humbug, energii wcale przez takie wygibasy się nie oszczędza – przeciwnie traci się jej sporo i to bezpowrotnie na przestawianie wszelakich czasomierzy.

Już od pewnego czasu, co bardziej rozumni ludzie apelują do Rządów o zaprzestanie tej idiotycznej praktyki. Nawet w Polsce w ubiegłym roku wystosowano apel do Premiera o pozostawienie czasu w spokoju. Pod apelem podpisała się spora gromada luminarzy życia kulturalnego, społecznego, naukowego i jeszcze większa gromada pospólstwa. Oczywiście przeszedł bez echa – żaden urzędas nie cofnie raz wydanej decyzji choćby była najbardziej idiotyczna i szkodliwa chyba, że zmusi go do tego sąd. A sądy w Polsce wiadomo, jakie są…

A nam obywatelom pozostaje tylko przestawiać te idiotyczne zegarki jak stadu baranów…

40 km/h ?!?!

środa, 24 marca, 2010

Obrazek

„Narody, które rezygnują z Wolności na rzecz bezpieczeństwa nie osiągną ani jednego, ani drugiego”

Sir Winston Churchill

Już od dawna zmusza się nas do wożenia gaśnic w samochodach, zapinania pasów i podobnych głupot. Na drogach polują na nas pochowani w krzakach policjanci żądni gotówki i łapówki z kolei na ulicach naszych miast czają się strażnicy miejscy uzbrojeni w stałe i mobilne fotoradary, dzięki którym zasilają kiszenie miejscowych urzędasów haraczem pobieranym od kierowców. Idiotyczne i niebezpieczne hopki utrudniają normalne poruszanie się po ulicach i powodują, czasem dość poważne, uszkodzenia pojazdów – zwłaszcza tych starszych; żałośnie wyglądają ludzie poruszający się na motorowerach i skuterach przymusowo odziani w kask.

Kierujący pojazdami są poddawani takim szykanom i terrorowi, do jakiego nie posunęli się nawet Hitler i Stalin.

Niedawno urzędasy ograniczyły prędkość dozwoloną na terenie zbudowanym do 50 km/h. Kretyństwo.

Jednak nie ma takiego idiotyzmu, przed którym cofnie się urzędas, żeby ściągnąć z obywateli kolejny haracz i władze miasta Puszczykowa zamierzają ograniczyć dozwoloną prędkość na obszarze całego miasta do… 40 km/h!! Oczywiście dla naszego „bezpieczeństwa”.

Już dziś więcej zamieszania i niebezpiecznych sytuacji powodują ci, którzy jeżdżą zbyt wolno a nie zbyt szybko. Jeżeli 40 km/h to bezpieczniej niż 50 km/h to może lepiej wprowadzić, jako dozwoloną prędkość maksymalną 10 km/h? Albo jeszcze lepiej w ogóle zabronić poruszania się pojazdami kołowymi. Wtedy dopiero będzie „bezpiecznie”! No i koniecznie zakazać używania łóżek – wszak w nich umiera najwięcej ludzi!

Jeżdżę samochodami od 1977 roku i nigdy nie byłem sprawcą kolizji drogowej, więc wiem coś o tym…..

Dziś czuję się osaczony i szykanowany przez niby „demokratycznie” wybrane władze.

Wiosna bez polityki…?

wtorek, 23 marca, 2010

Uffff! Ależ się opuściłem w pracy…, czyli pisaniu bloga.

Ale w moim ogrodzie kwitną już krokusy i bratki, sójki toczą zażarty spór ze srokami (zdaje się, że chodzi o żołędzie), sikorki modre kręcą się wokół swojej dziupli, klucze dzikich gęsi fruwają po niebie nie zwracając uwagi na F 16, które też tam fruwają, a wczoraj zrobiłem gigantyczne ognisko z zeszłorocznych liści, szyszek i innych patyków.

Jednym słowem – wiosna!

Nareszcie.

Powitałem wiosnę z podwójną ulgą. Śniegu mieliśmy wszyscy powyżej dziurek w nosie a ja miałem, ponad to, powyżej uszu polityki i dałem sobie spokój z aktywnym w niej uczestniczeniu i ograniczyłem się tylko do publicystyki. Raczej wczesna (mundurowa?) emerytura niż urlop (zdrowotny?).

Dlaczego?

Francis Fukuyama ogłosił swojego czasu „śmierć historii” (nie do końca trafnie) ja zauważam „śmierć polityki”. Oczywiście są i będą zaciekle zwalczające się partie polityczne, politycy, wybory i cały ten wyścig szczurów. Niestety II Zasada Termodynamiki działa nieubłagalnie również na niwie politycznej i wszystko dąży do entropii. Partie polityczne upodobniają się do siebie w stopniu zdumiewającym. UPR, któremu poświęciłem wiele lat pracy, czasu, energii i pieniędzy przestał właściwie istnieć WiP wprawdzie zamierza zająć jego miejsce, ale nie sądzę, aby wyszła mu ta sztuka, choć bardzo się stara.

Ludzie, którzy istnieją lub starają się zaistnieć w polityce to zgraja złodziei i karierowiczów dokładnie wyprana z poglądów i jakichkolwiek zasad. Zaś scenę polityczną  zdominowała kunktatorska sitwa, czyli PO na myśl, o której dostaję odruchów wymiotnych.

To nie dla mnie zabawa.

Na razie mam poważniejsze sprawy na głowie: ile, i gdzie posadzić nasturcje? Gdzie postawić nową altanę ogrodową? Kogo zaprosić najpierw na wyborne mięsiwa z rusztu obficie czerwonym winem podlaną? Ot – sprawy wraże, poważne i skazane na… sukces.

A blog regularnie będę prowadził.

Obiecuję!

Klimatariusze i Tezeusze…

niedziela, 31 stycznia, 2010

Zobacz obraz w pełnych rozmiarach

W ostatnim czasie Poznań miał okazję gościć dwie, nadzwyczajne, masowe imprezy. Piszę „nadzwyczajne”, bo do odbywających się systematycznie imprez targowych Poznańczycy są przyzwyczajeni i nie robią na nikim większego wrażenia.

Te dwie imprezy to Szczyt Klimatyczny i Spotkanie Młodych Chrześcijan na zaproszenie wspólnoty z Taize.

Poznańscy handlowcy, a zwłaszcza gastronomia lubią takie imprezy – obroty w tym czasie wzrastają znacząco.

Tym razem było jednak inaczej niż się spodziewano.

Organizacja szczytu klimatycznego sterroryzowała Poznań – tereny wokół Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie odbywały się obrady zostały zamknięte (bo „tierroristy”), na okolicznych ulicach wytyczono specjalne pasy ruchu: tylko dla uczestników szczytu. I w ogóle zrobiono, bombastyczną imprezę i to z takim zadęciem, że większość poznańczyków unikała, w tym czasie, centrum jak diabeł święconej wody.

Na klimatyczny jubel przywieziono z całego świata osiem tysięcy… oberwańców. Jaja z nimi były od samego początku. Przypominam, że szczyt odbywał się w grudniu a wtedy w Polsce jest zwykle chłodnawo. Znaczna część uczestników szczytu nie miała o tym zielonego pojęcia i pojawiła się ubrana w buty typu „japonki” i jedną koszulinę na grzbiecie. Krzyż Pański mieli z nimi hotelarze, bo musieli organizować dla nich jakieś cieplejsze ciuchy i to za taniochę, bo to całe towarzystwo groszem nie śmierdziało i przywieziony ich do Poznania na koszt podatnika. Niektóre grupy wyglądały naprawdę malowniczo – jak wycieczki… kloszardów.

Nadzieje handlu i gastronomi też wzięły w łeb – „klimatariusze” nie jedli, nie pili i nie imprezowali, to była kompletna biedota. Chodzili po sklepach i gapili się na wszystko z rozdziawionymi gębami. Nawet trudno było się z nimi porozumieć – mało, który coś dukał po angielsku lub niemiecku. Klęska, katastrofa.

Jakiś czas potem pojawili się, na zaproszenie Wspólnoty z Taize młodzi chrześcijanie. Nikt nie blokował miasta, nie zamykał ulic itp. A zjechało ich z całego świata ponad trzydzieści tysięcy! Blisko cztery razy więcej niż „klimatariuszy”! I co to byli za ludzie! Wszyscy schludni, grzeczni, bardzo weseli, uprzejmi i mówiący językami. Jedli, pili i świetnie się bawili. Przyjechali na własny koszt i jeszcze stać ich było na przekąski i wypitki. „Tezeusze” zrobili na Poznańczykach znakomite wrażenie. Zapraszamy serdecznie ponownie – jak najczęściej.

Natomiast „klimatariuszy” prosimy nam więcej do grodu Przemysła nie przysłać. Nie chcemy ich tu. Trzymajcie ich u siebie. Najlepiej w rezerwatach…

Wstyd, obciach i poruta*…

środa, 20 stycznia, 2010

Przetasowania na polskiej scenie politycznej od pewnego czasu przypominają te, które pamiętamy z czasów komuny – zarówno wtedy jak i teraz było wiadomo, kto będzie ministrem, choć nie wiadomo, czego. Tow. „X” raz był świetnym ministrem edukacji a po pewnym czasie wspaniałym ministrem. Np. sprawiedliwości. Ta zamknięta grupa „zawodników”, z której czerpano rozmaitych ministrów, przewodniczących i innych dyrektorów nosiła niechlubne miano „czerwonej nomenklatury”.

Dzisiaj sprawa wygląda identycznie – niemiłościwie nam panująca PO tasuje i przewraca swoich ludków, ale zawsze z tej samej grupy. Dochodzi do sytuacji wręcz śmiesznych, kiedy jakiś typek z paltformerskiej nomenklatury skompromituje się z kretesem a do tego ma postawione zarzuty natury kryminalnej. O! Wtedy słychać głosy oburzenia, że „nie ma miejsca w szeregach”‘, że zostaną „wyciągnięte konsekwencje” itd. Typek znika na czas jakiś, ale wkrótce znów wypływa, jak g…. na powierzchnię i okazuje się „niezastąpionym fachowcem”.

Co jest grane? Czy PO (zresztą dotyczy to wszystkich partii) nie ma do dyspozycji innych ludzi – nowych, kompetentnych, uczciwych, odpowiedzialnych? Ano…. nie ma! Mają już całą broń na pokładzie a pod nim jeno męty i szumowiny kompletnie nienadające się do postawienia w świetle reflektorów.

Czy, zatem, w Polsce nie ma ludzi mądrych, uczciwych i przyzwoitych? Ależ są! Całe mnóstwo! Tylko, że wolą się trzymać z daleka od polityki, żeby nie być zaliczeni do „klasy politycznej”, bo to wstyd, obciach i poruta*. Tacy ludzie wolą skupić się na własnej działalności niż wojować o „dobrobyt i szczęśliwość ogólną”, bo to i tak, w naszych realiach, nie ma sensu. Królestwa Niebieskiego na tym świecie zbudować się nie da – zwłaszcza za pomocą mechanizmów demokratycznych.

Cóż… od partii politycznych nigdy nie jest za daleko.

Wiem coś o tym….

 

* Po poznańsku „kompromitacja”, „hańba”

Powstanie Wielkopolskie, UPR i WiP

wtorek, 12 stycznia, 2010

 

 Wielce Czcigodny pan Tomasz Dalecki skonstatował, że po ostatnich (żenujących!) rozróbach „UPR umarła”. Trudno mi powiedzieć jak to wyglądało w praktyce, bo od pewnego czasu nie biorę czynnego udziału w tym kabarecie, który od dobrych kilku lat rozbawia obserwatorów poczynań tej partii.

Błąd tkwi u samych podstaw.

W ubiegłym roku obchodziliśmy dziewięćdziesiątą rocznicę Powstania Wielkopolskiego – jedynego zwycięskiego powstania, jakie zrobiono w Polsce.

 Jakim cudem się udało?

Ano dzięki pozytywistycznej pracy u podstaw – kiedy pojawiły się sprzyjające okoliczności, na ulice Poznania i innych wielkopolskich miast wymaszerowała uzbrojona, wyszkolona a nawet umundurowana armia. Niemcy, na ogół, nawet nie próbowali podejmować z nią walki. Powstanie było szykowane od lat. Zaczęło się od gromadzenia pieniędzy przez specjalnie powołane do tego instytucje „gospodarcze”. Później przyszedł czas na szkolenie powstańców, zakupy broni i czekanie na sprzyjający moment.

Ludzie przygotowujący Powstanie Wielkopolskie nie marnowali energii na wymachiwanie chorągiewkami przed siedzibami władz okupacyjnych, nie organizowali demonstracji pochodów etc. Kiedy kupili pierwszy karabin i kilkanaście nabojów nie brali się za strzelanie na wiwat, ale myśleli o drugim, dziesiątym, setnym, tysięcznym… Nikt się łudził, że dzięki entuzjazmowi garstki entuzjastów – szaleńców gołymi rękami zdobędą armaty etc. Nikt nie liczył na zwycięstwo dzięki podejrzanym koalicjom i sprzedawaniu własnej skóry. Liczyli na własne pieniądze, broń, siłę, organizację i wygrali. I to jak!

Niestety tego typu myślenia nigdy nie udało mi się trwale zaszczepić w UPR’ze w czasach, kiedy działałem w tej partii. Beznadziejna „warszawskość” myślenia i ciągoty do osobliwej demokracji – koszmarny spadek po ruskich zaborach skazała ją na trwałą klęskę. Prezes Janusz Korwin – Mikke jest genialnym ideologiem, ale nieudolnym organizatorem i kompletnie nie zna się na ludziach. Niestety, wraz z każdym kolejnym prezesem w UPR’ze było coraz gorzej.

Obawiam się, że taka naiwność myślenia jest chorobą dziedziczną, bo i na WiP się już przeniósł.

Szkoda czasu i atłasu…

 

To się w głowie nie mieści!

niedziela, 27 grudnia, 2009

Papierosy, ćmiki, szlugi to rzecz paskudna i niezdrowa. Wiem coś o tym, bo jestem nałogowym palaczem i jakoś nie mogę pozbyć się tego obżydliwego (wiem o tym!) nałogu.

Papierosy to tytoń a dokładniej dym tytoniowy a nie tylko uzależniająca nikotyna. W tym dymie można naliczyć dobre kilka setek związków chemicznych zwykle gorszych niż sama nikotyna.

Ale szkodliwość tytoniu ma aspekt nie tylko zdrowotny, ale też estetyczny. Dymem tytoniowym przesiąkają ściany, meble, samochody a przypalone papierosem obrusy, tapicerka, meble to w domu palacza rzecz normalna.

Teoretycznie rząd powinien być zainteresowany w zwalczaniu tego niezdrowego nałogu.

Jednak tak nie jest.

Dlaczego?

Ano, dlatego, że wyroby tytoniowe są obłożone monstrualną akcyzą, czyli podatkiem i rządzący czerpią z tego taaaaką. kasę.

Niedawno pojawiły się na rynku papierosy beztytoniowe – tę roślinę zastąpiono tam chemiczną nikotyną – niemal zupełnie nieszkodliwą, bezwonną i pozbawioną wypalającego ognia. I cóż na to rząd? Zakwiczał ze szczęścia? Że będzie mniej chorób, smrodów, pożarów? Ależ skąd! „Kwiczenie” to cecha szlachetnego zwierzęcia, jakim jest świnia. Niestety rząd nie jest tak pożyteczny i szlachetny jak ta sympatyczna ( i smaczna!) nierogacizna i przerażony perspektywą spadku wpływów z podatków umyślił zakaz tego zdrowego substytutu niezdrowego nałogu.

Postarajmy się do tego nie dopuścić! Jak? Tu znajdziecie: http://twojetrendy.pl/

Pasożyty miejskich ulic.

środa, 23 grudnia, 2009

Co dnia poruszam się samochodem po Poznaniu. Często jest to trudne – miasto się korkuje, ulice są zbyt wąskie, ilość sygnalizacji świetlnych (które bardzo przeszkadzają w ruchu) jest już nie idiotyczna, ale wręcz śmieszna. No i te tramwaje – zawalidrogi. W cywilizowanych krajach likwiduje się te archaiczne środki transportu – u nas przeciwnie – wytycza się nowe linie. A tramwaj to idiotyzm – jego torowisko pasożytniczo zajmuje cenną powierzchnię ulic, której brakuje dla normalnych środków komunikacji, czyli samochodów. Ponadto jest przywiązany do torów – nie można puścić go tam gdzie ich nie ma; natomiast autobus, samochód pojedzie tam gdzie nam się zamarzy. Kiedy tramwaj się zepsuje następuje paraliż komunikacyjny – stoją wszystkie na jego trasie a i sąsiednich. Obok autobusu, który nawet wyleci w powietrze bez trudu przejedzie drugi, trzeci, dziesiąty, setny. Autobusy można łatwo podzielić na poszczególne linie i sprywatyzować. A tramwaje? Jak?

Ale najgorsze jest to, że muszę do tego absurdu dopłacać z własnej kieszeni – wszystkie tramwaje są deficytowe. To skrajne złodziejstwo – nie pamiętam, kiedy ostatnio jechałem tramwajem, a muszę za nie płacić i nikt się mnie nie pyta czy mam na to ochotę.

Kiedy jesteśmy w Berlinie łatwo poznać czy jesteśmy w części dawnej komunistycznej (wschodniej), czy (kapitalistycznej) zachodniej. Tramwaje są tylko w części komunistycznej. To daje do myślenia…

No, można ewentualnie tramwaje zakopać – wtedy otrzymamy metro…