Wracając dziś wieczorem do domu słuchałem w samochodzie audycji, której uczestnicy zachwycali się, jakim „wielkim” i słynnym muzykiem jest pono Krzysztof Penderecki. Nie ukrywam, że uśmiałem się do łez! Nie znam nikogo, kto miałby w domu płytę lub kasetę z utworami tego pana. Nie znam nikogo, kto by z własnej, nieprzymuszonej woli pofatygował się na koncert z taką (!) muzyką, nie znam nikogo, kto by na pierwsze dźwięki „pendereckiej” kakofonii nie rzucił się do radia lub telewizora, żeby to-to wyłączyć.
A facet zbiera nagrody i zaszczyty, a dziennikarze i krytycy nie mogą się go nachwalić (ciekawe, czy któryś z nich słucha go z własnej woli?). Ciekawe, dlaczego? Czyżby, dlatego, że jest wysoki, opasły, brodaty, nosi grube okulary i wygląda na „awtoryteta”? Pewno tak.
Jestem ciekaw, co by komponował gdyby musiał utrzymać się z muzyki (płyt, koncertów), za które odbiorcy mieliby płacić z własnej kieszeni. Polska muzyka na pewno wielce by na tym zyskała…