Dałem Szanownym Czytelnikom kilka dni odpoczynku od siebie, ale wróciłem i oto jestem. Prawdę mówiąc nieco zmęczony, bo przejechałem samochodem po Ukrainie blisko trzy tysiące kilometrów a takie wojaże bywają fatygujące.
Nie będę dziś pisał o
mojej podróży śladami „Ogniem i Mieczem” -
uczynię to następnym razem. Dziś, na świeżo, mam zamiar podzielić się z
tym, co się wyrabia na polsko – ukraińskiej granicy. Mam praktykę w przekraczaniu
najbardziej osobliwych granic – moim największym wyczynem było przepłynięcie
murzyńską dłubanką granicy pomiędzy Rwandą i Ugandą, rzecz jasna całkowicie
nielegalnie... A granica ukraińsko – polska? Pryszcz! Zresztą, kiedy wjeżdżałem
na Ukrainę przejście, po polskiej stronie, świeciło pustkami, a odprawa trwała
kilkanaście minut. Bagatela. Ale po ciekawej wyprawie trzeba wrócić do
Ojczyzny. Na pięknej Ukrainie bywałem wielokrotnie, ale nigdy nie samochodem.
Na granicy zjawiłem się
w samo południe. Kolejka nie wyglądała groźnie – jakieś pięćset metrów. Może
trochę więcej. Przed moim samochodem stał pojazd ludzi z pobliskiego Przemyśla,
najwyraźniej utrzymujących się z drobnego, przygranicznego przemytu. Zapytałem
ich: jak długo będziemy tu czekać? Jakież było moje zdumienie, kiedy
odpowiedzieli, że: około piątej rano będziemy już w Polsce! Coś takiego?! Mamy
tu tkwić blisko dobę?! Zmęczeni w samochodzie? Nie ma mowy! Z pomocą przyszedł
mi Wolny Rynek. Okazało się, że miejscowi „przedsiębiorcy” mają swoje metody,
aby przeprowadzić samochód pod samą bramę. Rzecz jasna za suty bakszysz. W ten
sposób skróciłem swój pobyt na granicy o kilka godzin, ale jeszcze dużo
zostało. Za dużo. Poczekałem godzinkę, brama się otworzyła i wpuściła kolejną
porcję samochodów na granicę. O dziwo ukraińscy pogranicznicy i celnicy
odprawili nas bardzo szybko i sprawnie. Horror zaczynał się za granicą
ukraińską – sprawcami tego wszystkiego byli Polacy. Do polskiej granicy stały
cztery kolejki pojazdów (na czterech pasach). Dosłownie „stały”, bo jakoś do
przodu się to–to nie posuwało. Tutaj skończyła się moja cierpliwość: ku
zdumieniu i przerażeniu towarzyszącego mi Kanadyjczyka, z piskiem opon i
zawzięcie trąbiąc ruszyłem lewą stroną pod prąd, potem jakimś pasem dla
autobusów a w końcu pasem dla dyplomatów, zdumionym posterunkowym wymachiwałem
przed nosem legitymacją dziennikarską. O dziwo przepuścili mnie grzecznie! W
ten sposób znalazłem się wprawdzie na samym początku kolejki, ale na zupełnie
niewłaściwym pasie – dla dyplomatów. Tam wylazłem z samochodu i bezczelnie
wpakowałem się do budki zajmowanej przez straż graniczną. Byli zaskoczeni –
machnąłem im przed nosem legitymacją dziennikarską i powiedziałem, że muszą
mnie przepuścić natychmiast, bo muszę przygotować materiał ze Lwowa do „wieczornego
wydania”. Zdumiony pogranicznik zadzwonił do swojego zwierzchnika, a ten
polecił: przepuścić dziennikarza z Poznania. Chwilę później byliśmy już w
Przemyślu.
Skąd taki zator? Jest
zrobiony specjalnie przez polskie władze. W czasie, kiedy stałem już przy
szlabanie granicznym zauważyłem, że zarówno celnicy jak i straż graniczna
siedzi sobie w swoich budkach i nie odprawiają nikogo. Samochody wpuszczane są
bardzo powoli. W drugą stronę – na Ukrainę – proszę bardzo! Odprawiane są
niemal na bieżąco. W drodze powrotnej po aptekarsku. Dlaczego? Przez polskie
podatki. Niemal każdy z tych (osobowych!) samochodów ma wbudowany bak paliwa
mieszczący... 200 litrów benzyny! Tyle wolno przywieźć. Każdy z pasażerów ma
przy sobie 2 sztangi papierosów i dozwoloną ilość alkoholu. Wszystko to są
produkty obłożone w Polsce monstrualnymi podatkami – przywożone z Ukrainy
obniżają dochody z podatków, na których żeruje Rząd i urzędasy. Ludzie, którzy
stoją w tych koszmarnych kolejkach chcą, po prostu, zarobić parę złotych.
Ciężką pracą: stan i wyposażenie ich wehikułów wskazuje, że właściwie w nich...
mieszkają. Podziwiam ich – to bohaterowie Wolnego Rynku dzięki, którym można
kupić benzynę, papierosy i wypiteczności nieco taniej i pozbawić budżet części
wpływów, a to dobrze bo im mniej pieniędzy w budżecie tym więcej ich w naszych
kieszeniach. I tak być powinno! Niestety normalny ruch zmotoryzowanych turystów
jest, w tych okolicznościach, niemal nie możliwy. Szkoda.
Mariusz Waszak